piątek, 4 października 2013

Marina Abramović: artystka obecna.

Patrzycie ludziom w oczy?

Niby taka prosta rzecz. Ja mam z tym problem. Nie dlatego, że próbuję coś ukryć i jestem nieszczera. Raczej dlatego, że jestem nieśmiała. A kontakt wzrokowy to niesamowita intymność. Dla mnie- większa nawet niż dotyk. Kiedy patrzy się komuś w oczy, odkrywa się jego i siebie. Mnie tego brakuje.

Dlatego płakałam podczas oglądania dokumentu M. Akersa "Marina Abramović: artystka obecna". Jeżeli wrażliwość mierzy się ilością filmów, które doprowadziły nas do płaczu, to jestem całkowitym niewrażliwcem. To nie jest tak, że ja się nie wzruszam. Po prostu rzadko płaczę. Więc jak to się stało, że tym razem popłakałam się aż kilka razy?

To nie było moje pierwsze spotkanie z Mariną. Usłyszałam o niej trzy lata temu na zajęciach ze sztuki Serbii. Pamiętam, że wtedy najbardziej wstrząsnęła mną seria jej performances związanych z bólem fizycznym. W jednym z wystąpień oddała się widzom. Stanęła przed nimi bezbronna. Oni mieli do dyspozycji cały stół przedmiotów, z których część, jak noże, nożyczki, zapałki, można było wykorzystać, by zadać Abramović ból. I co robili niektórzy? Wybierali zadawanie bólu. Przeraziło mnie to, że tak łatwo, dając po prostu przyzwolenie, uwolnić w człowieku bestię. Kolega próbował mnie pocieszyć, mówiąc: "Ale nie wszyscy sięgali po nóż!". Nie wiem, czy to pocieszające... 

W filmie Akersa poruszył mnie biegun przeciwny. Pozytywny. Podczas retrospektywnej wystawy w nowojorskim Museum of Modern Art, w 2010 roku, Abramović przez trzy miesiące, kilka godzin dziennie spotykała się z widzami, każdym z osobna, w swoim kawałku wszechświata. Stół, dwa krzesła, na jednym Marina, na drugim ktoś, kto miał ochotę wejść do tego wszechświata. Wydaje się to takie proste. Usiąść naprzeciwko kogoś i po prostu spojrzeć mu w oczy. Nic nie mówić, nie poruszać się, zapomnieć, że wokół stoją dziesiątki zwiedzających wystawę.

Wzruszyła mnie intensywność tej bliskości, jaka pojawiała się między Mariną a ochotnikiem siadającym przy jej stole. Moment, w którym wreszcie można poczuć teraźniejszość. Bo ona zazwyczaj nam ucieka. Żyjemy przeszłością i przyszłością. Kto umie się tak umiejscowić, znaleźć w tu i teraz? Sądząc po reakcjach tych, którzy się na to odważyli, to może być magiczne. Jedni płakali, inni się uśmiechali, jeszcze inni odchodzili spokojni i zamyśleni.
Chciałabym to przeżyć. Chciałabym spotkać kogoś, kto spojrzy mi w oczy i chociaż przez chwilę po prostu będzie. Wiem, że mogłabym się wtedy rozpłakać. I nie musiałabym się wstydzić, że płaczę. Tak jak, przypuszczam, nie wstydzili się siadający naprzeciw Mariny. Ciekawe, o czym myśleli. Ciekawe, o czym myślała Marina. Ciekawe, o czym ja bym myślała. Mam nadzieję, że o tym, jak dobrze jest odkryć teraz.