Dobrze, że nie odkryłam Jacka Dehnela
wcześniej. Wtedy na pewno nie powstałaby moja pierwsza i
prawdopodobnie ostatnia powieść. Napisałam ją wieku 8 lat...
Bo „Lala” jest jedną z tych
książek obierających wiarę we własny talent. Szczególnie, kiedy
okaże się, że autor miał podczas jej pisania dokładnie tyle lat,
co ja w tej chwili.
Właściwie nic nie wskazywało na to,
że „Lala” mi się spodoba. Babcie, kochający wnukowie,
wzruszające historie rodzinne. Wyglądało to na dokładnie
przeciwny biegun tego, czego szukam w literaturze. I wciąż, po
dwóch dniach myślenia o „Lali”, nie wiem, dlaczego będzie
kolejną z tych książek, które zapamiętam.
Bo na pewno nie tylko dlatego, że
miejscami było naprawdę zabawnie. Tak po prostu, zwyczajnie
zabawnie, bez wulgarności albo ironii, co jakoś coraz trudniej
spotkać mi w książkach. A czytam, wierzcie, hurtowe ilości.
Ani dlatego, że kiedy mogło być
tanio i sentymentalnie, czyli bardzo żenująco, jest wzruszająco i
ciepło.
Ani też dlatego tylko, że ten
cholerny dwudziestoletni wtedy Dehnel był większym erudytą i specjalistą
od kultury i literatury, niż ja kiedykolwiek będę.
Ani również dlatego, że sporo w
historii Lali mojej własnej historii.
Więc jeśli nie dlatego wszystkiego,
to naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego „Lala” zostanie ze mną
na dłużej. Będzie trochę odstawać od całej kolekcji tych
trudniejszych, czasem mrocznych, kontrowersyjnych książek, które
zazwyczaj mnie zachwycają. Bo „Lala” nie jest książką trudną.
Jest- po prostu piękna.