czwartek, 26 września 2013

Prada, wiosna 2014

Co poeta miał na myśli? Długo sądziłam, że to pytanie, zazwyczaj bardzo bolesne dla samego poety, odnosi się tylko do literatury, sztuki, muzyki. Ale im więcej czytam, oglądam, słucham, tym częściej zadaję sobie to samo pytanie, podziwiając pokazy mody. Najpiękniejsze są te, o których można powiedzieć więcej, niż z czego zostały uszyte. Te, które się interpretuje, nie tylko ogląda. A że czasem oznacza to również, że kolekcja jest dziełem sztuki nie dającym się nosić? Cóż, mnie to nie przeszkadza. Jest moda użytkowa i moda- sztuka. Nie deprecjonuję tu bynajmniej tej pierwszej. Po prostu bardziej interesująca wydaje mi się jako sztuka.

Dlatego zawsze czekam na pokaz Prady.

Z kolekcjami Prady mam zazwyczaj tak jak z muzyką i obrazami. Piosenka zachwyca mnie dopiero po drugim, trzecim, czwartym wysłuchaniu. I już ze mną zostaje. Obejrzałam zdjęcia z ostatniego pokazu Prady pierwszy raz i... zadałam sobie pytanie: co poeta miał na myśli? Obejrzałam drugi i- wpadłam! Nie jestem ekspertem, więc zazwyczaj większość kolekcji, które zobaczę, szybko umyka mi z pamięci. Wciąż mam problem, by dopasować je do nazwiska. Ale zawsze zdarzą się te niezapomniane. Jedna sylwetka- wiem czyja. Buty- wiem czyje. Torebka- wiem czyja. Do takich należą właśnie kolekcje Prady. Tym bardziej, że ich piękno określić można raczej jako trudne. Ta najnowsza zaskarbiła sobie moją miłość jeszcze szybciej, dzięki bezpośredniemu flirtowi ze sztuką i takimi nazwiskami jak: Pierre Mornet, Jeanne Detallante czy Stinkfish. Nie tylko w samej kolekcji! (Popatrzcie na dekoracje.)











Więc co poeta miał na myśli? Trochę ułatwił nam sprawę, bo sam powiedział. Prada, która samą siebie nazywa feministką, mówi, że dostrzegła w kobietach wojowniczki. Silne i dające się zauważyć. Chciała włączyć się do debaty wokół tematu kobiet i ich coraz mocniejszej pozycji w świecie, a ponieważ ona wypowiada się przez swoje kolekcje, na wybiegu można było zobaczyć m. in. militarne płaszcze i sukienki, a NA nich krzyczące "Jestem kobietą!" biustonosze; sportowe podkolanówki, jednoznacznie kojarzące się z bojem na boisku; futra wiosenne (sic!) i sukienki, wyglądające jak żywcem przeniesione z murali. Że futra na wiosnę? No, to jest po prostu Prada. Poza tym, kto silnej, pewnej siebie kobiecie zabroni nosić futro wiosną, skoro ona tak zechce?

Dla mnie futro i te skarpetki to może nieco za dużo. Ale sukienki...


*foto- electrique.blogspot.com/ vogue.com

poniedziałek, 16 września 2013

Edward Hopper

Planowałam napisać o nowojorskim tygodniu mody. Czekałam na zakończenie, myślałam, że napiszę o kolekcjach, które mnie zachwyciły. Niestety nie napiszę, ponieważ żadna z kolekcji mnie nie zachwyciła. Oczywiście, podobało mi się kilka sylwetek, ale były to pojedyncze okazy. Bardziej inspirujące okazały się być zdjęcia mody ulicznej. Moją, niedawno odkrytą (dlaczego dopiero teraz?!), perełką jest Tommy Ton i jego blog Jak & Jil . W jego zdjęciach nie liczą się tylko ciekawe stylizacje fotografowanych, ważny jest moment, detal, kolor. A jak bardzo lubię fotografię mody ulicznej, możecie się przekonać, zaglądając na mój profil na Pinterest http://www.pinterest.com/krolowasng/boards/ .

Skoro więc nie o modzie, będzie o sztuce. Szukając informacji przed wizytą na wystawie Marka Rothki, trafiłam na artykuł, w którym jako jedna z najważniejszych inspiracji dla jego twórczości pada nazwisko Edwarda Hoppera. Po nitce do kłębka i...wsiąkłam! Zakochałam się w tych smutnych, niesamowicie charakterystycznych, jak się okazuje, mających niemały wpływ na popkulturę, szczególnie amerykańską, oraz kino obrazach Hoppera. Tak, smutnych. W jego portretach wielkiego miasta, barach, restauracjach, pokojach hotelowych, stacjach benzynowych, biurach, widzę przede wszystkim smutek. Postacie zawieszone w tych miejskich krajobrazach wyglądają bardzo samotnie. Nawet, jeśli towarzyszą im inne, równie samotne postacie. Widać to choćby na moich dwóch ulubionych obrazach Hoppera.




W dziewczynie siedzącej na łóżku i patrzącej przez okno widzę siebie. Dlaczego, to już zbyt intymne. Ale może właśnie dlatego tak pokochałam ten obraz. A ludzie, których widzimy przez witrynę baru, wzbudzają we mnie litość. Cóż z tego, że najprawdopodobniej kobieta i mężczyzna są na randce. Nie wyglądają na szczęśliwych. Podobnie jak samotny pan w kapeluszu.

Nie wiem, czemu tak bardzo w obrazach Hoppera uderza mnie smutek i samotność. Pewnie każdy dostrzega to, czego w sobie ma najwięcej. A ja mam w sobie dużo smutku. Ale najczęściej jest to smutek w refleksyjnym odcieniu. Nie przygnębiający, skłaniający do zatrzymania się na chwilę, przemyślenia czegoś. I właśnie ten smutek ma dla mnie malarstwo Hoppera. To, i jeszcze zaskakującą aktualność. Hopper zmarł w latach 60., ale kiedy patrzy się na "jego" miasto, widzi się dzisiejsze metropolie. Równie samotnych, zagubionych ludzi, te same puste pogaduszki przy kawie, te same scenki rodzinne, w których mąż i żona przebywają w tym samym pokoju, ale nie ze sobą; tych samych samotników z bezosobowych pokoi hotelowych.

Nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę "Shirley: wizje rzeczywistości" Gustava Deutscha. Deutsch przeniósł na ekran kilkanaście obrazów Hoppera. Ciekawa jestem, czy jego "wizje rzeczywistości" są podobne do moich.



*foto: kultura.wp.pl