poniedziałek, 16 września 2013

Edward Hopper

Planowałam napisać o nowojorskim tygodniu mody. Czekałam na zakończenie, myślałam, że napiszę o kolekcjach, które mnie zachwyciły. Niestety nie napiszę, ponieważ żadna z kolekcji mnie nie zachwyciła. Oczywiście, podobało mi się kilka sylwetek, ale były to pojedyncze okazy. Bardziej inspirujące okazały się być zdjęcia mody ulicznej. Moją, niedawno odkrytą (dlaczego dopiero teraz?!), perełką jest Tommy Ton i jego blog Jak & Jil . W jego zdjęciach nie liczą się tylko ciekawe stylizacje fotografowanych, ważny jest moment, detal, kolor. A jak bardzo lubię fotografię mody ulicznej, możecie się przekonać, zaglądając na mój profil na Pinterest http://www.pinterest.com/krolowasng/boards/ .

Skoro więc nie o modzie, będzie o sztuce. Szukając informacji przed wizytą na wystawie Marka Rothki, trafiłam na artykuł, w którym jako jedna z najważniejszych inspiracji dla jego twórczości pada nazwisko Edwarda Hoppera. Po nitce do kłębka i...wsiąkłam! Zakochałam się w tych smutnych, niesamowicie charakterystycznych, jak się okazuje, mających niemały wpływ na popkulturę, szczególnie amerykańską, oraz kino obrazach Hoppera. Tak, smutnych. W jego portretach wielkiego miasta, barach, restauracjach, pokojach hotelowych, stacjach benzynowych, biurach, widzę przede wszystkim smutek. Postacie zawieszone w tych miejskich krajobrazach wyglądają bardzo samotnie. Nawet, jeśli towarzyszą im inne, równie samotne postacie. Widać to choćby na moich dwóch ulubionych obrazach Hoppera.




W dziewczynie siedzącej na łóżku i patrzącej przez okno widzę siebie. Dlaczego, to już zbyt intymne. Ale może właśnie dlatego tak pokochałam ten obraz. A ludzie, których widzimy przez witrynę baru, wzbudzają we mnie litość. Cóż z tego, że najprawdopodobniej kobieta i mężczyzna są na randce. Nie wyglądają na szczęśliwych. Podobnie jak samotny pan w kapeluszu.

Nie wiem, czemu tak bardzo w obrazach Hoppera uderza mnie smutek i samotność. Pewnie każdy dostrzega to, czego w sobie ma najwięcej. A ja mam w sobie dużo smutku. Ale najczęściej jest to smutek w refleksyjnym odcieniu. Nie przygnębiający, skłaniający do zatrzymania się na chwilę, przemyślenia czegoś. I właśnie ten smutek ma dla mnie malarstwo Hoppera. To, i jeszcze zaskakującą aktualność. Hopper zmarł w latach 60., ale kiedy patrzy się na "jego" miasto, widzi się dzisiejsze metropolie. Równie samotnych, zagubionych ludzi, te same puste pogaduszki przy kawie, te same scenki rodzinne, w których mąż i żona przebywają w tym samym pokoju, ale nie ze sobą; tych samych samotników z bezosobowych pokoi hotelowych.

Nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę "Shirley: wizje rzeczywistości" Gustava Deutscha. Deutsch przeniósł na ekran kilkanaście obrazów Hoppera. Ciekawa jestem, czy jego "wizje rzeczywistości" są podobne do moich.



*foto: kultura.wp.pl  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz