niedziela, 5 maja 2013

Polowanie

Pod koniec lat 80. w małym miasteczku, w dzielnicy domków jednorodzinnych, równie małych i ciasnych, co umysły ich mieszkańców, zamieszkała para zakochanych. Nie zamierzali brać ślubu, co błyskawicznie rozniosło się po okolicy. Sąsiedzi brak papierka uznali za wystarczający powód, żeby wykluczyć parę ze społeczności. Do tego stopnia, że próbowali zablokować rozwój firmy wykluczonych. Bo tak- wiodło im się dobrze. Niebawem pojawiły się dzieci. Cóż z tego, że ochrzczone, skoro z nieczystego związku. Rodzeństwo, chłopiec i dziewczynka, nie mogli się bawić z wnukami najbliższych sąsiadów. Wszystko skończyło się, powiedzmy, dobrze, bo dzieci okazały się nie być przeklęte, a całkiem nieźle wychowane, więc przekonały do siebie mieszkańców dzielnicy. "Powiedzmy", bo jedyną rysą na tej historii jest ranny pies, do którego jeden z sąsiadów strzelał  z dubeltówki.

To nie jest scenariusz filmu, to historia prawdziwa. Nie tak dramatyczna jak ta w "Polowaniu", ale bardzo osobista, dlatego również z bardzo osobistym podejściem oglądałam film Thomasa Vinterberga. Warto zobaczyć dla Madsa Mikkelsena, którego fanką jestem od czasu "Jabłek Adama". Mogło być melodramatycznie, a jest wciągająco. I trochę przerażająco, kiedy sobie uświadomimy, że ludzie podczas polowania zmieniają się w bezlitosne drapieżniki i że niestety nie jest to tylko wymysł scenarzystów.

Może pomyślicie sobie, że to nie jest całkiem zdrowe, ale kocham filmy ukazujące ciemną stronę mocy. Owszem, takie pozytywne obrazy jak choćby wspomniane już "Jabłka Adama" bardzo lubię. Ale na dłużej zostają ze mną ponure, niektórzy powiedzą "dołujące", przygnębiające, wstrząsające filmy (w sposób upadlający bardziej, niż melodramatyczny). Przykład? "Matka Teresa od kotów" lub "Plac Zbawiciela". Właśnie to jest w nich piękne, że ich życie nie kończy się wraz z napisami po filmie. Coś tam zostaje, porusza i wierci się, i niepokoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz