wtorek, 4 czerwca 2013

Samsara

Tak, jestem romantyczką. Tych, którym w tej chwili wyświetlił się obraz tandetnej pocztówki z wyfotoszopowanym zachodem słońca nad morzem, odsyłam do encyklopedii, żeby sprawdzili hasła "romantyzm" i "sentymentalizm". Nie wiem, dlaczego, ale niestety całkiem spoko (hipsterski, jak na tamte czasy;)) romantyzm został skojarzony z całkiem nie spoko sentymentalizmem i teraz śmiejemy się z "romantyków", bo oglądają komedie z Jennifer Aniston i kupują pluszowe misie z napisem "I love you".

Więc jeszcze raz. Tak, jestem romantyczką. To nie jest teraz modne, bo romantycy są wrażliwi, a dzisiaj trzeba być cynicznym i gruboskórnym. Ale wbrew trendom, na tak zwanym szczycie, utrzymuje się kilka osób, które posądziłabym o romantyzm. I ludzie ich kochają, kiedy zapomną, że muszą być ciągle cyniczni i gruboskórni. A zapominają, gdy oglądają, słuchają i czytają te piękne rzeczy tworzone przez romantyków. Z polskiego podwórka- np. Mela Koteluk. Ze światowego- choćby Annie Leibovitz. Bo kto, jeśli nie romantyk, zrobiłby takie zdjęcie?




Obejrzałam niedawno film prawdziwego romantyka. W "Samsarze" Rona Fricke'a nie ma uroczych zachodów słońca nad morzem i świergotu ptaków o poranku. Jest za to mnóstwo wrażliwości na świat po prostu, nawet nie na piękno w takim dosłownym znaczeniu. Słowo "samsara" bądź "sansara" oznacza nieustającą wędrówkę, cykl życia i śmierci. Buddyzm, podobnie jak żadna inna religia, nie trafia do mnie, więc kiedy sprawdziłam znaczenie tytułu filmu, stwierdziłam, że nie obejrzę. Zmądrzałam i... nie ma obawy, żadnego mistycyzmu, reinkarnacji, karmy. Żadnego duchowego uniesienia oraz, co najważniejsze, żadnego moralizatorskiego tonu. Bo w "Samsarze" nikt nam nie mówi, jak mamy rozumieć to, co widzimy. Obraz za obrazem ( i to jaki obraz! koniecznie do zobaczenia w dobrej jakości i na ekranie większym niż ten w laptopie), brak fabuły (takiej dosłownej, bo dla mnie fabuła tu jest), brak dialogów, nawet narracji. Tylko genialne zdjęcia i muzyka.


I właściwie o czym to jest? Fricke przez kilka lat podróżował po świecie i filmował pustynię, mnichów usypujących mandalę, Palestynę, więzienia, linie produkcyjne w fabrykach, Tokio, wybory miss, ulice metropolii, afrykańskie wioski, pogrzeby, chrzty, operacje plastyczne, fermy drobiu, supermarkety, katedry, piramidy. Brzmi jak chaos, ale z chaosu powstała potem sensowna opowieść. A najlepsze w niej jest to, że ponieważ nikt i nic niczego nam nie sugeruje, możemy sobie sami ją opowiedzieć.


Dla mnie istotą tego filmu jest paradoks. Kolejne sceny zestawione są na zasadzie kontrastu i jednocześnie analogii. Na przykład kadr na wieże meczetu i wieżowiec biurowiec. Niby kontrast, ale jednocześnie analogia, bo przecież teraz to biurowce są miejscem kultu. Albo ujęcia z afrykańskiej wioski, gdzie widzimy matkę karmiącą dziecko. Kobieta ma pomalowaną twarz, podobnie jak pozostali mieszkańcy osady. W następnej scenie widać wytatuowanego mężczyznę przytulającego niemowlę. Znowu niby kontrast, a jednak analogia. Z takich obrazów składa się "Samsara". Mimo że film nie ma akcji, jest jednym z tych, których się nie zapomina. Mnie w pamięć zapadną kadry ze zniszczonej przez huragan szkoły, gdzie wielka gablotka z medalami i pucharami jest przysypana gruzem i pyłem. Wymowne. Albo ujęcia z domu pogrzebowego, w którym leżą puste trumny w kształcie samolotów, samochodów, karabinów. I jeszcze operacja plastyczna nosa zestawiona z procesem wytwarzania lalek, malowanych identycznie stosów manekinów.


Nie wydaje mi się, żeby film wymagał więcej komentarza. To jest jeden z tych, o których się myśli, a nie gada.



Przykładem tego drugiego, tak z ostatniej chwili, jest choćby najnowszy "Wielki Gatsby".



*foto: jofonda.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz