sobota, 9 marca 2013

Dekalog

Wczoraj wieczorem skończyłam oglądać "Dekalog" Kieślowskiego. Wszystkie dziesięć filmów w trzy dni. Nie wiem właściwie, dlaczego dopiero teraz, bo kilka filmów Kieślowskiego, w tym genialne "Trzy kolory", widziałam już kilka lat temu. Może trochę za wcześnie.

Temu, kto się skusi na "Dekalog", polecam własnie taki maraton. Bo każdy z filmów oczywiście jest dobry, ale dzięki swojemu miejscu w całości jeszcze zyskuje. A fakt, że każda z dziesięciu części trzyma poziom, potwierdza tylko klasę Kieślowskiego.

Przed obejrzeniem "Dekalogu" obawiałam się, czy nie zostanę przytłoczona przez moralizatorskie losy tragicznych postaci, które zgrzeszyły, więc muszą za swój grzech zapłacić. Jednak żadna z dziesięciu historii nawet nie otarła się o moralizatorskie klimaty. Jest melancholijnie, co tak lubię u Kieślowskiego, gorzko, trochę ironicznie i refleksyjnie. Ale w żadnym momencie nie zaatakowała mnie recepta 'jak żyć' według chrześcijańskiego kodeksu zasad. Bóg tylko, dosłownie i w przenośni, przemyka między kadrami, właściwie nieuchwytnie. Bo to też i nie opowieść o przykazaniach boskich, a o ludzkich. I to bardzo aktualna opowieść, mimo że sprzed kilku dekad.

Nie umiałabym wybrać jednej, najlepszej części. W każdej było coś, co mi się podobało. Ale cztery zapadną mi w pamięć szczególnie. "Dekalog V", chociaż podobno jego dłuższa wersja, "Krótki film o zabijaniu", jest lepsza. Sprawdzę. "Dekalog VI" ze świetną Szapołowską. "Dekalog VII", który wydaje mi się najsmutniejszy z całego cyklu. I "Dekalog X", bo jest gorzko śmieszny. Poza tym bezbłędny duet Jerzy Stuhr i Zbigniew Zamachowski.

"Dekalog" to jedno z tych dzieł, które zostaje z nami na dłużej. Często jest tak, że po kilku dniach nie pamiętam kto, z kim, dlaczego i jak to się skończyło. Jestem pewna, że tym razem tak nie będzie. To jest po prostu coś, o czym się myśli i do czego wraca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz